W ciągu ostatnich kilku lat przez nasz dom przewinęły się koty przygarnięte z ulicy. Znalazły u nas dom tymczasowy, a potem trafiały w dobre ręce. Z wieloma osobami, które wzięły od nas kociaki, mamy kontakt do dnia dzisiejszego. Z każdym z tych kotów ciężko było nam się rozstać, ale no cóż na tym polega „tymczas”.
Historia Torka…
Pierwszym kotem, który do nas trafił był Torek. Malutki kociak, który imię dostał od miejsca, w którym został znaleziony. Znalazłyśmy go z mamą na torach tramwajowych. Ktoś pozostawił malutkie kocięta przy jednej z bardziej ruchliwych ulic.
Było około godziny 23.00. Siedziałyśmy z mamą oglądając film i nagle usłyszałyśmy koci płacz. Był to czas, gdy nie jeździły tramwaje i ulica była jakby wyciszona. Wyszłyśmy na balkon próbując zlokalizować miałczenie. Wiedziałyśmy, że jak zejdziemy na dół wrócimy z nowym lokatorem. Tak też się stało. Na torach siedziało maluteńkie kociątko. Uciekał, nie dając się złapać. Otoczyłyśmy go i w końcu się udało.
Połowę pierwszej nocy bardzo płakał, ale z każdym dniem coraz bardziej się przyzwyczajał. Na wizycie u weterynarza okazało się, że miał poparzoną łapkę, a dokładnie poduszeczki. Został zaszczepiony, dostał książeczkę zdrowia i po około miesiącu znalazł nowy dom.
Pojechał do miejscowości pod Częstochową. Przyjechał po niego tata z synem. Żal nam go było oddawać, choćby dlatego, że bardzo polubił się z naszymi dwiema kotkami.